To chyba najmniej skomplikowana i pracochłonna potrawa wigilijna.
W przeddzień Wigilii zalewam w garnku suszone owoce( po małej paczce) : rodzynki, śliwki (niewędzone) , jabłka, gruszki, morele, wiśnie, żurawinę , kiedyś dawałam też figi, wrzącą wodą z czajnika na wysokość około 5 cm ponad owoce. Nic więcej nie robię tego wieczoru. Nie słodzę, nie daję przypraw korzennych. Zostawiam do następnego dnia. W wigilię rano sprawdzam poziom płynu - jeśli jest go za mało (bo duża ilość owoców potrafi wypić całą wodę - daję po 100 g każdego rodzaju.) dolewam około litra przegotowanej zimnej wody i podgrzewam wszystko .
Gdy zacznie wrzeć wyłączam ogień.
Dopiero teraz smakuję i ewentualnie dosładzam. Najczęściej nie dosładzam, a wciskam sok z połowy cytryny bo kompot jest dość słodki. Jeśli jest w smaku za mocny - trzeba go rozcieńczyć wrzącą wodą - do uzyskania odpowiedniej słodkości :-) .
Którejś Wigilii dodałam do kompotu laskę cynamonu i garść goździków. Niestety, cynamon w takiej ilości był za intensywny i zabił smak suszu. Kompot zrobił się gorzkawy i bardzo "piernikowy"
Jeśli ktoś jednak woli kompot o posmaku piernika - może spróbować :D
Nam zdecydowanie wystarcza smak samych owoców. Razem z mamą zajadamy się owocami w kompocie, a nasi panowie raczą się płynną jego częścią.
Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz