wejścia

wtorek, 20 listopada 2012

Chleb pszenno- żytni

Miałam ci ja z nim,oj miałam :D

Stokrotny zakwas już zmężniał i stwierdziłam, że podoła większemu wyzwaniu.
Poszperałam w necie i znalazłam taki chlebek : http://pracowniawypiekow.blogspot.com/2008/04/mj-ulubiony-chleb.html
Piękny - prawda?
No więc wzięłam się zań przedwczoraj wieczorem robiąc zaczyn - zgodnie z przepisem, ino z połowy składników - tradycyjnie - na próbę.
Po trzynastu godzinach podwoił swoją objętość i ślicznie pachniał :-)
Dalsza praca przewidziana była na jakieś 4 godziny wyrastania i pieczenia ... Domieszałam więc pozostałe składniki tuż przed 10tą z nadzieją , że po 11, max koło 12stej (mam dość chłodno w pokoju, a w kuchni stałą temperaturę 19 st . ) przełożę go do foremki i około 14stej wyjmę z pieca pachnący bochenek :-)

Niestety, mój chlebek nie "ruszył"
Czekałam ponad pięć godzin zanim zaczął powoli rosnąć - pomimo wsparcia drożdżami . Około godziny 15stej stwierdziłam, że na kolację chleba nie będzie :D
O 16stej przełożyłam do formy i napaliłam kolejny raz w kominku, coby go zmobilizować do żwawszych ruchów...
O godzinie 17stej stwierdziłam, że nic z tego nie będzie, bo poza kilkoma dziurkami nic się nie zmieniło.
Mężowi usmażyłam omlet na kolację i już z mniejszym stresem wrzuciłam ciasto z powrotem do miski, domieszałam jakieś 150 ml ciepłej wody, 200 ml mąki pszennej luksusowej, pół łyżeczki drożdży i łyżeczkę cukru . 
Pomieszałam mikserem jakieś 5 minut i wstawiłam do piekarnika z temperaturą 35 st. Po pół godzinie zaczął wyraźnie się podnosić, po godzinie przełożyłam do foremki i zaś w piekarnik na 35 stopni. W ciągu 45 minut brakowało mu do krawędzi już tylko pół centymetra więc postawiłam foremkę przed kominkiem (napaliłam w nim trzeci raz tego dnia) a w piecu podniosłam temperaturę do 230 stopni. Chlebek przed kominkiem przestał rosnąć ... Z drżeniem posmarowałam jego wierzch białkiem z mlekiem i posypałam obficie kminkiem. Wstawiłam do piekarnika na najniższą półkę i przełączyłam program na dolną grzałkę ...
Ta decyzja była spowodowana moimi poprzednimi wypiekami, które pieczone w bardzo jasnych foremkach nabierały kolorów jedynie na wierzchu, a boki i spód pozostawały lekko słomkowe i za każdym razem musiałam je dopiekać. Teraz się piekł  dołem. Co 10 minut obniżałam temperaturę o  10 stopni. Po godzinie wyjęłam go na kratkę i umęczona poszłam nyny ;-)
Stałam nad nim dwanaście godzin !!! 

Męża poprosiłam, żeby rano zrobił mu test na jadalność i w razie, jakby w środku była glina- pojechał po jakiś jadalny chlebek do piekarni.

Test na szczęście wyszedł ok - chleb jest jak najbardziej jadalny, smaczny, pięknie pachnie, troszkę zmienił kolor, bo wylałam go za pierwszym razem do formy obficie wysypanej otrębami - i z tymi otrębami się póżniej zmieszał.
Jest kwaskowy - bo bardzo długo pracował mój zakwas . Jest też ciut za mało słony jak na mój gust.
 No i bardzo wilgotny, chociaż nie jest gliniasty

wygląda tak :

Mam nauczkę, żeby nie piec jeszcze ciężkich, żytnich chlebów dopóki nie dojdę do wprawy, no i żeby nie czekać sześciu godzin aż mi ciasto zacznie rosnąć, tylko interweniować po max dwóch godzinach :D
Nabyłam też dziś ciemną formę do pieczenia chleba :-) (stałam jakiś kwadrans nad rzymskim garnkiem... ale póki nie upiekę minimum 100 chlebów - wstrzymam się z tą inwestycją :-)

Następny chleb upiekę w proporcji 2: 3 - żytni:pszennego - a nie jak ten tu wg przepisu :  2:1 a po mojej interwencji j 2:2 ...
Jeszcze nie pora ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz